Marissa obudziła się wczesnym rankiem, gdyż za chwilę miała zjawić się Katja. Weszła do pokoju malucha przyglądając się jak ten sobie radzi z zakładaniem skarpetek.
-Kochanie to jest na lewą stopę.
-Nigdy tego nie zlozumiem. To jeśt nie do ogalnięcia, iśtny buldel- stwierdził Simon.
Zaśmiewając się pod nosem z tego co powiedział przed chwilą chłopiec dziewczyna spytała:
-Istny burdel? A skąd Ty znasz takie słowa?
-Wujek Malco tak mówi- odpowiedział dumnie wypinając pierś do przodu niczym żołnierz do przysięgi.
-A wiesz co to w ogóle znaczy?
-Mamo nie wies? To ja Ci wytłumacę- stwiierdził gdy rozdzwonił się u drzwi dzwonek.
-Dobrze ale później. Teraz ciocia Katja przyszła.
-Pójdę Jej otwozyć!- krzyknął zrywając się z łóżka
-Simon! Załóż spodnie!
Po chwili mały był już u drzwi, stawając na palcach nacisnął klamkę tak by Katja weszła do środka.
-Cocia! Psysłaś do mnie?
-No pewnie przystojniaku. Gdzie jest mama?
-Simon, ubierz się bo będziesz chory- Marissa wparowała do kuchni.
-Upśś jeśtem w samej bieliźnie. Paladuję w śamych gaciach, ale ftopa- stwierdził chłopiec biegnąc do pokoju.
-Skąd On ma takie słownictwo?
-Chyba muszę porozmawiać z Marco- zaśmiała się Marissa
- To co kawy?
-Oczywiście- przytakneła Katja.
***
Po południu Marissa Baumann miała dyżur w szpitalu, od samego progu w recepcji wszczęła się jakaś straszna awantura.
-Tłumaczę kolejny raz Pani, że nie chcę innego lekarza!- awanturował się mężczyzna
-Co tu się dzieje?- zapytała Marissa podchodząc bliżej.
-O Pani doktor. Musimy porozmawiać.
-Pan Angerer. Coś się stało? Zapraszam do gabinetu.
Dziewczyna wzięła kartoteki chorych po czym udali się do sali numer 4.
-Moja żona- zaczął mężczyzna
-Andrea? Co z nią?
-Ja wiem, że nie powinniśmy ale... Ona jest w ciąży.
Niemka nagle podniosła wzrok znad plików dokumentów.
-Ale panie Thomasie, przecież Ona ma białaczkę. Nie może....
-Tak wiem, wiem. To wszystko moja wina. Czy jest jakaś szansa?
-Który miesiąc?
-Drugi- rzekł mężczyzna
-Dobrze. Andrea teraz powinna przybierać leki a w jej stanie nie może tego robić. Przepraszam za to co teraz powiem ale chcę, żeby był Pan uświadomiony.
-Jasne, proszę mówić mi całą prawdę.
-Nawet jeśli dojdzie do porodu to pańska żona będzie zbyt osłabiona żeby...
-Przeżyć?- dokończył -Można jakoś temu zaradzić?
-Możemy usunąć dziecko. To dopiero drugi miesiąc- te słowa z ledwością przeszły dziewczynie przez gardło. Nie pochwalała aborcji.
-Ona się w życiu na to nie zgodzi. Przywiązała się do Niego.
-Panie Thomasie, płód pobiera krew z łona matki, którego pańskiej żonie szczególnie brakuje. To tak jakby niszczy ją od środka, rozumie Pan?
-Tak
-Poza tym, żeby nie uszkodzić dziecka nie będzie mogła przyjmować żądnych leków a sam Pan przecież wie jak...
-Będzie cierpiała prawda?
-Przykro mi- Marissa zawiesiła głowę w dół.
-Jak mam do Niej dotrzeć? Sam już nie wiem, ona i tak umrze, jak mam patrzeć na to dziecko?
-Proszę przyprowadzić do mnie żonę.
-Mogę?
-Oczywiście, jak najszybciej. Jutro jestem z rana.
-Dziękuję. Pani doktor, wszystko będzie dobrze, prawda?
-Zrobię co w mojej mocy.
***
Marissa wyszła na zewnątrz by zaczerpnąć świeżego powietrza.
-Co jest?- podeszła do Niej Natalie- starsza koleżanka bogata dłuższym doświadczeniem
-Poszłam na medycynę, żeby pomagać ludziom.
-I robisz to przecież
-Nie każdemu mogę pomóc
-Coś się stało?- zapytała kobieta
-Jestem w sytuacji bez wyjścia. Albo pomogę komuś, który i tak umrze albo odbiorę coś najcenniejszego na świecie i będzie żyć.
-Marissko nie pomogę Ci, Wiesz co masz robić. Pamiętaj, że nie jesteś w stanie uratować całego świata.
-Dziękuję Nat.
***
Kończąc dyżur młoda Niemka czuła się jakby czołg po Niej przejechał. Dosłownie.
-Boże, co za dzień!- stwierdziła zdejmując buty w domu.
-Mamo, mamo!
-Co się stało szkrabie?
-A zlobis naleśniki?
-Teraz? Jest za późno. Powinieneś spać.
-Mamo, no!
-Żabko proszę Cię. Jestem bardzo zmęczona. Poprosimy ciocię i jutro zrobi Ci na śnaidanko dobrze?
-Chodź Simon, idziemy spać- stwierdziła Katja prowadząc małego za rączkę.
-Co ciężki dzień?- zapytała powracając za chwilę.
-Marzę tylko o kąpieli ale nawet nie chce mi się rzęsami ruszyć.
-Oj biedna, o której jutro mam przyjść?
-Dasz radę być na 7.00?
-Jasne, dobranoc.
-Słodkich.
**************************
Przepraszam, że taki byle jaki ale pisałam na szybko iż mam pełno planów na głowie:)
Mam nadzieję, że jednak taki najgorszy nie jest i nie zamkniecie karty na początku czytania:)
Miłego wypoczynku:)
Świetny <3
OdpowiedzUsuńTeksty małego są nie do pobicia.
Myślałam że padnę jak to czytałam. Uwielbiam go ;***
Marissa nie powinna się tak zamartwiać... szkoda mi jej. ;c
Czekam na nn <3
Pozdrawiam ;***
Simon najlepszy, fajne teksty czekam na Marco zapraszam do mnie nowy rozdział :* http://walcz99.blogspot.com/?m=1
OdpowiedzUsuńHahaha teksty Simona wymiatają :D
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny *-*
Uwielbiam to opowiadanie <3
Czekam na kolejny
buziaki ;*
Simon niesamowity haha :)
OdpowiedzUsuńRozdział boski i czekam na nn :)
W wolnej chwili zapraszam do siebie :)
Życzę weny i pozdawiam :*
Haha Simon rozwala system! :D Małe dzieci szybko przesiąkają słownictwem dorosłych, a Marco nie powinien uczyć go takich tekstów :D
OdpowiedzUsuńPrzykra sytuacja z tą chorą kobietą... Życie często bywa takie niesprawiedliwe :c
Rozdział super :)
Czekam na kolejny :)
Pozdrawiam ;**
Według mnie Marco spokojnie mógłby zostać przedszkolanką :D
OdpowiedzUsuńTeksty Simonka rozwalają całkiem ;D
Teraz mogę się przekonać, jak ciężkie jest życie lekarza.
Podejmowanie decyzji ...
Czekam z niecierpliwościąna następny i od dawna czekam na twój komentarz u mnie ---> http://siatka-bogiem.blogspot.com
Buziaki :**
http://slowa-czasem-rania-bardziej-niz-czyny.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy :)