-Reus?!
Co Ty tu robisz?- zapytałam widząc niespodziewanego gościa w
drzwiach.
-Wpuścisz
mnie? Musimy porozmawiać- otworzyłam drzwi by blondyn mógł wejść
do wewnątrz. Wiedziałam, że ta rozmowa musi w końcu nastąpić.
-Marco,
wiem po co tu przyszłeś.
-Wiesz?-
w oczach blondyna pojawiły się iskierki nadziei z powodu tego, że
nie będzie musiał tego tłumaczyć.
-Ja
sama nie wiem dlaczego wtedy nie powiedziałam prawdy. Po prostu
uważałam, że nieważne kto urodził Simona. To ja czułam się
Jego matką ale miałeś rację. Jestem kłamczuchą.
-Marissa....-
Reusowi wyraźnie zrzedła mina.
-Poczekaj.
Nie musisz tu przychodzić i po raz drugi tego powtarzać. Ja
rozumiem, nie masz w stosunku do mnie żadnych zobowiązań- w tym
momencie dziewczynie zaczął łamać się głos więc stwierdziła,
że musi kończyć -Życzę Ci szczęścia Marco. Jesteś świetnym
mężczyzną i zasługujesz na nie. Teraz przepraszam Cię ale jestem
zmęczona i pójdę spać.
Dobrze
się przy tym maskując Marissa otarła łzy, co ja wygaduję-
pomyślała. Przecież byłabym pierwszą osobą zdolną wydrapać
oczy którejkolwiek dziewczynie jeśli zbliżyłaby się do Reusa.
Marco posłusznie opuścił mieszkanie w nie najlepszym nastroju, nie
spodziewał się takiego zwrotu akcji.
Dziewczyna
opierając się o drzwi osunęła się na podłogę płacząc. Nie
sądziła, że to tak bardzo będzie boleć ale ta rozmowa była
konieczna. Choć to słowo jest za duże. To nie była rozmowa, to
był jej najdłuższy i najgorszy monolog w życiu. Tak bardzo
chciała Go dotknąć chociaż przez chwilę. Tak, żeby zapamiętać
tę sekundę na zawsze. To był koniec, definitywny koniec.
***
Była
zmęczona życiem, nie rozpieszczało Ją. Ubierając buty i kurtkę
wyszła z domu, był już późny wieczór. Ludzie krążyli w różne
strony, jedni zmęczeni wracali po pracy do domu, inni wybierali się
na romantyczny spacer, byli też tacy jak Ona. Ci, którzy nie
wiedząc co robić ze swoim życiem wędrowali przed siebie. Lecz
Marissa tego wieczoru dokładnie wiedziała dokąd chce zmierzać.
Dotarła na cmentarz, na grób swoich ukochanych rodziców.
-Cześć
mamo, cześć tato- kucając przy nagrobku prowadziła kolejny
monolog tego wieczoru. -Dawno mnie tu nie było, przepraszam.
Przyszłam sama, bo jestem sama. Cheryl wróciła, wiecie? Zabrała
Simona, błagam miejcie na Niego oko, niech Mu się nic nie stanie.
Zazdroszczę Wam, do samego końca byliście razem... Pokochałam Go
całym sercem. W jednej minucie mówił, że mnie kocha a w drugiej,
że to koniec. Ale rozumiem nie ufa mi już...
Zapaliła
znicze i pomodliła się jeszcze przy grobie. Zrobiło się zimno
więc postanowiła wrócić do domu. Do pustego, okropnego domu.
***
Wchodząc
do szpitala ujrzała sylwetkę Thomasa, męża Jej pacjentki.
-Panie
Thommy?- złapała Go za ramię.
-Dr.
Baumann, szukałem Pani. Andrea nie żyje- wykrztusił na jednym
tchu.
Zapatrując
się we wciąż nieruchomego mężczyznę Marissa kazała Mu usiąść
na krześle.
-Ja.....wiem,
że obiecałam Panu, że Andrei się nic nie stanie ale czasem jest
tak, że nie można nic zrobić.
-Wiem.
Nie mam żalu, Ona sama chciała urodzić to dziecko. Gdyby nie
Ono...
-Niech
Pan posłucha. Była sobie pewna dziewczyna w wieku 21 lat urodziła
chłopca. Nie była gotowa na macierzyństwo, więc oddała małego
siostrze. Dziewczyna była sama, bez jakiejkolwiek rodziny ale
zgodziła się. Dawała sobie radę, pracowała na dwa etaty ale gdy
widziała dziecko, które stawia pierwsze kroki, cieszy się gdy Ją
widzi to była wniebowzięta. Pewnego dnia siostra wróciła, by
odebrać chłopca. Dziewczynie świat runął na głowę, nie
wiedziała co robić....
-Po
co mi to Pani mówi?- wtrącił Thomas.
-Chcę
Panu uświadomić, że Andrea była bardzo odważna. Gdyby usunęła
ciążę to równałoby się dla Niej ze śmiercią. Czy to byłaby
śmierć z powodu białaczki czy utraty dziecka, to nie miało
znaczenia. Na pewno chciałaby żebyś był teraz szczęśliwy. I na
pewno nie podobałoby się Jej to, że nienawidzisz tego dziecka.
-Mogę
o coś zapytać?
-Tak,
proszę.
-Jak
sobie ani radzi bez tego chłopca?
Marissa
spojrzała na mężczyznę uśmiechając się na znak, że jest
zdziwiona skąd Thomas wie, że to Jej historia.
-Czas
leczy rany, a co pomaga? Myśl, że tam gdzie teraz są jest im
dobrze. Przypominam sobie uśmiech Simona i mam nadzieję, ze jest
szczęśliwy.
-Ona
też jest szczęśliwa, prawda? Jest tam z naszym dzieckiem.
-Tak,
na pewno.
-Mam
coś dla pani- mężczyzna wyjął z kieszeni bransoletkę
-Andrea
była w Afryce, to Jej amulet, przynosił szczęście. Chciała,
żebym go Pani przekazał.
-Ale
nie powinnam, to pamiątka.
-Spełniam
obietnicę żony. Proszę Go wziąć. Jest Pani aniołem i zasługuje
na to.
Przypominając
sobie pierwsze spotkanie z Marco Marissa odrzekła:
-Gdzieś
już to słyszałam- ścisnęla mocno bransoletkę uśmiechając się
do Thomasa.
********************************
Tak na szybko dodaje!:)]
Miłego :*
świetny *.* ale dlaczego Marco wyszedł? I co chciał jej powiedzieć? To nie może się tak skończyć. Proszę, niech oni będzą razem :) pasują do siebie, no i Simon... myśle, że prędzej, czy później znudzi się jej siostrze i wróci do Marissy :) zapraszam do mnie na nowy rozdział i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzepiękne *-*
OdpowiedzUsuńMarco nie może się poddać i mimo jej słów musi walczyć...
Popłakałam się na końcówce ;c
Czekam na kolejny
Buziaki ;*
Jejku! Dlaczego nie dała dojść do słowa Marco! -.- Powiedziała co swoje i on też powinien!
OdpowiedzUsuńJa wiem, że to dla niej trudne, i że była pewna, że Marco powie jej to samo, ale mógł jej przerwać i powiedzieć co ma do powiedzenia, a nie dać się wywalić za drzwi... Ludzie co za facet! :D
Rozdział super! :)
Mam nadzieję, że szybko się pogodzą, a Simon wróci do Marissy :)
Czekam na następny :)
Buziaki ;**
Marco kurde no.... pokaż, że Ci zależy no...
OdpowiedzUsuńrozdział cudowny, czekam na kolejny i proszę Cię więcej optymizmu :*
Pozdrawiam i życzę weny :***
Szkoda, że Mari nie dała dojść do słowa Marco? ;c ciekawe, co tam u Simona. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Zapraszam do mnie. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuń