sobota, 13 września 2014

♥ Odcinek 18- Gdzieś już to słyszałam.

-Reus?! Co Ty tu robisz?- zapytałam widząc niespodziewanego gościa w drzwiach.
-Wpuścisz mnie? Musimy porozmawiać- otworzyłam drzwi by blondyn mógł wejść do wewnątrz. Wiedziałam, że ta rozmowa musi w końcu nastąpić.
-Marco, wiem po co tu przyszłeś.
-Wiesz?- w oczach blondyna pojawiły się iskierki nadziei z powodu tego, że nie będzie musiał tego tłumaczyć.
-Ja sama nie wiem dlaczego wtedy nie powiedziałam prawdy. Po prostu uważałam, że nieważne kto urodził Simona. To ja czułam się Jego matką ale miałeś rację. Jestem kłamczuchą.
-Marissa....- Reusowi wyraźnie zrzedła mina.
-Poczekaj. Nie musisz tu przychodzić i po raz drugi tego powtarzać. Ja rozumiem, nie masz w stosunku do mnie żadnych zobowiązań- w tym momencie dziewczynie zaczął łamać się głos więc stwierdziła, że musi kończyć -Życzę Ci szczęścia Marco. Jesteś świetnym mężczyzną i zasługujesz na nie. Teraz przepraszam Cię ale jestem zmęczona i pójdę spać.
Dobrze się przy tym maskując Marissa otarła łzy, co ja wygaduję- pomyślała. Przecież byłabym pierwszą osobą zdolną wydrapać oczy którejkolwiek dziewczynie jeśli zbliżyłaby się do Reusa. Marco posłusznie opuścił mieszkanie w nie najlepszym nastroju, nie spodziewał się takiego zwrotu akcji.
Dziewczyna opierając się o drzwi osunęła się na podłogę płacząc. Nie sądziła, że to tak bardzo będzie boleć ale ta rozmowa była konieczna. Choć to słowo jest za duże. To nie była rozmowa, to był jej najdłuższy i najgorszy monolog w życiu. Tak bardzo chciała Go dotknąć chociaż przez chwilę. Tak, żeby zapamiętać tę sekundę na zawsze. To był koniec, definitywny koniec.


***


Była zmęczona życiem, nie rozpieszczało Ją. Ubierając buty i kurtkę wyszła z domu, był już późny wieczór. Ludzie krążyli w różne strony, jedni zmęczeni wracali po pracy do domu, inni wybierali się na romantyczny spacer, byli też tacy jak Ona. Ci, którzy nie wiedząc co robić ze swoim życiem wędrowali przed siebie. Lecz Marissa tego wieczoru dokładnie wiedziała dokąd chce zmierzać. Dotarła na cmentarz, na grób swoich ukochanych rodziców.
-Cześć mamo, cześć tato- kucając przy nagrobku prowadziła kolejny monolog tego wieczoru. -Dawno mnie tu nie było, przepraszam. Przyszłam sama, bo jestem sama. Cheryl wróciła, wiecie? Zabrała Simona, błagam miejcie na Niego oko, niech Mu się nic nie stanie. Zazdroszczę Wam, do samego końca byliście razem... Pokochałam Go całym sercem. W jednej minucie mówił, że mnie kocha a w drugiej, że to koniec. Ale rozumiem nie ufa mi już...
Zapaliła znicze i pomodliła się jeszcze przy grobie. Zrobiło się zimno więc postanowiła wrócić do domu. Do pustego, okropnego domu.


***


Wchodząc do szpitala ujrzała sylwetkę Thomasa, męża Jej pacjentki.
-Panie Thommy?- złapała Go za ramię.
-Dr. Baumann, szukałem Pani. Andrea nie żyje- wykrztusił na jednym tchu.
Zapatrując się we wciąż nieruchomego mężczyznę Marissa kazała Mu usiąść na krześle.
-Ja.....wiem, że obiecałam Panu, że Andrei się nic nie stanie ale czasem jest tak, że nie można nic zrobić.
-Wiem. Nie mam żalu, Ona sama chciała urodzić to dziecko. Gdyby nie Ono...
-Niech Pan posłucha. Była sobie pewna dziewczyna w wieku 21 lat urodziła chłopca. Nie była gotowa na macierzyństwo, więc oddała małego siostrze. Dziewczyna była sama, bez jakiejkolwiek rodziny ale zgodziła się. Dawała sobie radę, pracowała na dwa etaty ale gdy widziała dziecko, które stawia pierwsze kroki, cieszy się gdy Ją widzi to była wniebowzięta. Pewnego dnia siostra wróciła, by odebrać chłopca. Dziewczynie świat runął na głowę, nie wiedziała co robić....
-Po co mi to Pani mówi?- wtrącił Thomas.
-Chcę Panu uświadomić, że Andrea była bardzo odważna. Gdyby usunęła ciążę to równałoby się dla Niej ze śmiercią. Czy to byłaby śmierć z powodu białaczki czy utraty dziecka, to nie miało znaczenia. Na pewno chciałaby żebyś był teraz szczęśliwy. I na pewno nie podobałoby się Jej to, że nienawidzisz tego dziecka.
-Mogę o coś zapytać?
-Tak, proszę.
-Jak sobie ani radzi bez tego chłopca?
Marissa spojrzała na mężczyznę uśmiechając się na znak, że jest zdziwiona skąd Thomas wie, że to Jej historia.
-Czas leczy rany, a co pomaga? Myśl, że tam gdzie teraz są jest im dobrze. Przypominam sobie uśmiech Simona i mam nadzieję, ze jest szczęśliwy.
-Ona też jest szczęśliwa, prawda? Jest tam z naszym dzieckiem.
-Tak, na pewno.
-Mam coś dla pani- mężczyzna wyjął z kieszeni bransoletkę
-Andrea była w Afryce, to Jej amulet, przynosił szczęście. Chciała, żebym go Pani przekazał.
-Ale nie powinnam, to pamiątka.
-Spełniam obietnicę żony. Proszę Go wziąć. Jest Pani aniołem i zasługuje na to.
Przypominając sobie pierwsze spotkanie z Marco Marissa odrzekła:
-Gdzieś już to słyszałam- ścisnęla mocno bransoletkę uśmiechając się do Thomasa.
********************************
Tak na szybko dodaje!:)]
Miłego :*

5 komentarzy:

  1. świetny *.* ale dlaczego Marco wyszedł? I co chciał jej powiedzieć? To nie może się tak skończyć. Proszę, niech oni będzą razem :) pasują do siebie, no i Simon... myśle, że prędzej, czy później znudzi się jej siostrze i wróci do Marissy :) zapraszam do mnie na nowy rozdział i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne *-*
    Marco nie może się poddać i mimo jej słów musi walczyć...
    Popłakałam się na końcówce ;c
    Czekam na kolejny
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku! Dlaczego nie dała dojść do słowa Marco! -.- Powiedziała co swoje i on też powinien!
    Ja wiem, że to dla niej trudne, i że była pewna, że Marco powie jej to samo, ale mógł jej przerwać i powiedzieć co ma do powiedzenia, a nie dać się wywalić za drzwi... Ludzie co za facet! :D

    Rozdział super! :)
    Mam nadzieję, że szybko się pogodzą, a Simon wróci do Marissy :)
    Czekam na następny :)
    Buziaki ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Marco kurde no.... pokaż, że Ci zależy no...
    rozdział cudowny, czekam na kolejny i proszę Cię więcej optymizmu :*
    Pozdrawiam i życzę weny :***

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda, że Mari nie dała dojść do słowa Marco? ;c ciekawe, co tam u Simona. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Zapraszam do mnie. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń